Na liście miejsc polecanych do obejrzenia w Kioto często znajduje się las bambusowy toteż pokusiliśmy się na osobiste sprawdzenie jak wygląda w naturze.
Był piękny słoneczny listopadowy dzień, może z rana nieco chłodny, jednak w sam raz na spacer. Do Arashiyamy – dzielnicy słynącej ze wspaniałej natury, znajdującej się na obrzeżach Kioto, pojechaliśmy autobusem. Zajęło nam to nieco czasu, szybciej można dostać się pociągiem (np. JR), ale jadąc autobusem można przecież zobaczyć miasto, o ile nie jest się pod wpływem jet-lagu 🙂
Na miejscu o godzinie 10 rano w tym samym co my kierunku podążali inni turyści. Na szczęście ruch turystyczny nie był jednostajny i zdarzały się chwile, gdy w pobliżu nie było nikogo. Zdjęcia w sieci prezentują zazwyczaj całkiem wyludnione ścieżki, jednak są to z pewnością rzadkie chwile i nie ma co na nie liczyć ani tutaj ani w innych atrakcyjnych miejscach w Japonii, zwłaszcza gdy nie podróżujemy własnym autem.
Z pełnego słońca weszliśmy w strefę cienia wysokich bambusowych zielonych drzew. Idący turyści na szczęście nie przeszkadzali zanadto, gdyż i tak wszyscy zadzieraliśmy głowy wysoko w górę, błądząc wzrokiem po smukłych prostych pniach w stronę odległych koron drzew. Nie spieszyliśmy się. Oczywiście każdy chciał mieć klasyczną fotkę czy to z telefonu, czy z aparatu. Widziałam w sieci zdjęcia lasu o różnych porach roku – zawsze wygląda fantastycznie – warto więc jechać i zobaczyć, najlepiej wcześnie rano lub w porze kiedy nie ma zbyt wielu turystów (ale czy taka istnieje, to nie wiem…) Las ten w rzeczywistości jest niewielki, przejście jego środkiem nie zajmuje więcej niż pół godziny, włączając w to zrobienie paru wyczekiwanych zdjęć. Na szczęście w pobliżu jest jeszcze kilka innych atrakcji przyrodniczych.
Powyżej na zdjęciach są bambusowe ważki ręcznie wykonane przez Japończyka, który tam na miejscu precyzyjnie je rzeźbił i sprzedawał turystom w pięknych pudełkach. Ważka umieszczona odpowiednio na palcu (za czubek pyszczka ?) wygląda jakby była żywa – łapie równowagę delikatnie kołysząc na boki skrzydłami i ogonem i wygląda jak zawieszony w powietrzu helikopter – sprytna zabawka i ładna pamiątka.
Gatunków bambusa jest podobno ponad tysiąc. Najmniejsze osiągają wysokość od 10 do 15 centymetrów, a największe nawet do 40 metrów. Rosną bardzo szybko, jedna z odmian japońskiego bambusa w ciągu doby potrafi się powiększyć o … 1 metr i 2 centymetry! Ma on bardzo wiele zastosowań. Liście i łodygi pocięte na paski doskonale nadają się do wyplatania różnych przedmiotów. Są bardzo odporne nawet na niszczycielskie tajfuny. Odpowiednio obrobiona łodyga staje się dwa razy mocniejsza od cementu! Dzięki temu bambusy doskonale nadają się na płoty. Z bambusów tworzy się także ściany w tradycyjnych japońskich domach. Młode pędy wykorzystuje się w kuchni ( nadają specyficzny smak), a u części gatunków spotyka się również substancję bogatą w związki krzemu, używaną w medycynie. Ekstrakt ze sproszkowanej kory bambusa stanowi naturalny konserwant żywności. Wieki temu praojcowie Azjatów zawijali żywność w liście bambusowe. Z samych łodyg wytwarza się instrumenty dęte i perkusyjne oraz łuki, a z włókien tej rośliny powstaje dobrej jakości papier.
Po wyjściu z lasu bambusowego czekała nas kolejna atrakcja – znaleźliśmy się w przepięknym kolorowym ogrodzie Okochi Sanso Garden, który kiedyś założył japoński aktor żyjący w latach 1898-1962. Wstęp jest płatny ale w cenie zawarta jest degustacja herbaty matcha oraz ciasteczka z nadzieniem o podobnym aromacie z dodatkiem czerwonej fasoli, a to wszystko w japońskim przeszklonym pawilonie z niskimi stołami i ławami.
Po ogrodzie – parku spaceruje się krętymi ścieżkami, z kilku miejsc rozpościerają się widoki na panoramę Kioto. Każdy zakątek podkreśla piękno przyrody, która zmienia się wraz z porami roku. Są tu miejsca, które aż się proszą, by nie pędzić dalej w poszukiwaniu atrakcji tylko zatrzymać się, usiąść, zdjąć obuwie, posłuchać ciszy, pooddychać głęboko i nasycić umysł kolorami otaczającej przyrody. O dziwo, nie dociera tu wiele osób. Wydaje mi się, że spędziliśmy w tym japońskim ogrodzie więcej czasu niż przeciętny turysta, gdyż byliśmy oczarowani tamtejszym światłem, kolorami i spokojem.

W jednym z budynków mieliśmy okazję nie tylko poczuć niezwykły klimat i przenikanie otoczenia i przestrzeni z ogrodu do pomieszczeń wewnątrz ale spróbowaliśmy zrobić coś „po japońsku”. Była to przyjemność klęczenia przy niskim stoliku i prób kaligrafii pisma japońskiego. Dostępny był nielimitowany papier jak i pisaki w kształcie pędzelka, a także japońskie poetyckie teksty, które przepisywaliśmy ze skupieniem 🙂
W tym miejscu akurat zakończyliśmy zwiedzanie parku, a powyższe zdjęcie uchyla rąbka tajemnicy na temat dalszego ciągu naszego spaceru w Arashiyamie. Oby tylko oczekiwanie na dalszą relację nie było tak długie jak ostatnio 🙂
Asiu – przepiękna relacja, chciałbym tam być z Tobą i to zobaczyć na własne oczy! no to co z tego drugi raz 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki, lepiej podrzuc mi wiecej fajnych Twoich zdjęć 😍
PolubieniePolubienie
Piękne miejsca, piękne zdjęcia i piękny tekst. Podziwiam Asiu i Gratuluję!
PolubieniePolubienie
Cieszę się Paweł, że się podoba! Twoj komentarz dodaje skrzydeł 🙂 dziękuję!
PolubieniePolubienie